Wirginia, USA – wino w krainie niedźwiedzi

Black bear from free domain.

Wszystko zaczęło się od nieuważnego czytania ze zrozumieniem. „Wirginia to trzeci stan pod względem produkcji wina w USA, a większość wina sprzedawana jest w samych winiarniach. To unikatowa szansa żeby spróbować wirginijskiego wina, bo praktycznie nigdzie nie da się go kupić.” – próbowałem przekonać znajomych podczas wypadu do Waszyngtonu DC i Nowego Jorku, kiedy nadarzyła się okazja na klasyczny dzień w stylu nieWinnego Podróżnika. Druga część rzeczywiście jest prawdziwa, ale pierwsza już nie, bo chociaż Wirginia jest w pierwszej dziesiątce producentów wina to jednak bardzo jej daleko do wiodących Kalifornii czy stanu Waszyngton. Coś z moich perswazji jednak zadziałało: albo moje wątpliwe winiarskie fakty i ciekawostki, albo po prostu chęć wyrwania się z betonowej dżungli w piękny i ciepły dzień. Znajomi ochoczo się zgodzili. Wynajęliśmy więc mini SUV-a, samochód z wstępnej kategorii w wypożyczalni gdzie SUV-y puchły aż do wielkich Monster Trucków, i wyruszyliśmy z DC odkrywać wirginijskie źródełko.

Wirginii (bardzo) daleko do Toskanii czy Bordeaux jednak jej winiarska tradycja sięga aż do 1607 roku, kiedy to europejscy przybysze zaczęli przywozić sadzonki winogron i uprawiać je na własne potrzeby. Jednym z tamtejszych pionierów winiarstwa był nie kto inny jak jeden z ojców założycieli USA – Thomas Jefferson. Jednak, aż do lat 80 dwudziestego wieku, branża nie radziła sobie zbyt dobrze regularnie dotykana ekstremalną pogodą i wybuchami epidemii chorób winorośli. Dziś to 10 stan pod względem ilości produkowanego wina. Produkcja przyspieszyła dzięki wprowadzeniu międzynarodowych szczepów i nowoczesnych technik, a znane nazwiska budujące swoje winiarnie w okolicy, np. Donald Trump, na pewno nie zaszkodziły. 60% produkcji sprzedawana jest prosto w winiarniach – technicznie to “większość”, ale kiedy tym faktem próbowałem przekonać znajomych myślałem, że to bliżej 80%. Dominują szczepy takie jak Chardonnay, Vidal Blanc, Viognier, Cabernet Franc, Cabernet Sauvignon czy Merlot. Powinno być ciekawie!

Ucieszyliśmy się, że po drodze mogliśmy przejechać przez Skyline Drive, widokową trasą wiodącą przez Park Narodowy Shenandoah. Naszą główną motywacją była szansa na spotkanie niedźwiedzia czarnego oraz nadzieja na ładne widoki ze względu na położenie parku na skraju gór Pasma Błękitnego. Zmierzaliśmy w kierunku Monticello AVA, jednej z siedmiu apelacji w stanie Wirginia (więcej o amerykańskim systemie apelacji można przeczytać na przykład tutaj). Niedźwiedzie niestety nie uczęszczały dość ruchliwej asfaltowej drogi w środku dnia i widoki też były raczej średnie. My jednak byliśmy w znakomitym humorze, snując się pomiędzy pagórkami i podśpiewując Take Me Home, Country Roads, choć John Denver śpiewa tam przecież o sąsiedniej Wirginii Zachodniej. Jak już wcześniej ustaliliśmy, tego dnia tylko luźno trzymaliśmy się faktów! Po niecałych dwóch godzinach dotarliśmy do naszego pierwszego przystanku, Hark Vineyards.

Jest to mała rodzinna winiarnia, położona w środku wirginijskiej wsi. W bliskiej okolicy przeważały typowe wielkie amerykańskie domy ze sklejki na sporych działkach bez ogrodzenia. W sumie schludnie i jak to w maju zielono, pocztówkowo… „Sala degustacyjna” Hark Vineyards to kilka rozstawionych ław i parasoli z widokiem na rzędy winorośli, budka z winem dla obsługi oraz wóz z toaletami. Od razu czuć jak małą skalę ma ta operacja. Wiejskość całego doświadczenia potęguje zdziwienie obsługi, która obgaduje nas przy pierwszej sposobności i nie może uwierzyć że odwiedził ich ktoś z Polski. „But why would they come here?”, dyskutują z niedowierzaniem. Miejmy nadzieję, że rozumieją, że gdy mówimy, iż przyjechaliśmy z Warsaw, to nie chodzi nam o miasteczko w Indianie… Ok, ale przejdźmy do win! Menu degustacyjne to 7 win, zdominowane jak cały stan przez wina białe. Malutkie dzbanuszki miały naprawdę sporą pojemność jak na degustację, więc mieliśmy dużo szans na próbowanie. Niestety, nie ma się czym zachwycać i gdyby nie piękne okoliczności pogodowe i krajobrazowe, to byłaby to kompletna klapa.

Większość białych win: Sauvignon Blanc, Fuse czy Virginia Verde (obydwa z Vidal Blanc) są raczej jednowymiarowe i ich główne nuty to cytrusy. Petit Manseng, który jest najstarszym z proponowanych białych win (rocznik 2019) trochę się wyróżnia ciekawymi nutami owoców egzotycznych, w tym ananasa, ale nadal jest to dość proste wino. Wina czerwone, mimo bordoskiej mieszanki szczepów, są dość płaskie. Dla okolicznych mieszkańców jest to na pewno dobra opcja żeby zaopatrzyć się w nienajgorsze, codzienne wino, ale my głównie czujemy się poruszeni ilością wypitego wina i pięknym widokiem na góry, nie kunsztem wykonania. Wkrótce, żegnamy się z kręcącymi głowami farmerami i ruszamy dalej!

Kolejny przystanek to Moss Vineyards. W przeciwieństwie do poprzedniej winiarni, Moss jest położona na wzgórzu w głębi okolicznych pagórków, a nie na nizinie. Jest to naprawdę widokowa lokalizacja i po skończonej degustacji z chęcią zostajemy jeszcze na kieliszek wina, aby napawać się roztaczającą się panoramą. Degustacja to tym razem 5 win oraz cydr jabłkowy. Z wyjątkiem Architettura Riserva, wina z 2018 roku zrobionego z bordoskiej mieszanki, wina są podobne do tych w poprzedniej winnicy. Viognier z 2017 i 2018 jest wręcz odrzucający, podczas gdy Rose i 100% Cabernet Sauvignon są po prostu ok. Kuriozalna jest też metoda degustacji. Stoimy rządkiem przy barze naprzeciwko młodego chłopaka, który swoim zdziwieniem z naszej wizyty (nikogo innego nie ma) dorównuje naszym wcześniejszym gospodarzom. Polewa nam dość sporo, jedno wino po drugim i czeka, patrząc i nic nie mówiąc, aż wypijemy. ,,Może dopiero zaczyna w tej branży?”, zastanawiam się.

Rozochoceni kolejnym kieliszkiem wina i trochę jednak znudzeni ciągłą ciszą zagadujemy go o okolicę, miejsca do zobaczenia, a także czy szosa o numerze 66 którą mijaliśmy po drodze to ta słynna trasa? Pokazujemy swój brak wiedzy, ale w sumie to jesteśmy turystami i dopiero rozpoczęliśmy naszą przygodę ze Stanami. Jednak nasz gospodarz nie ma pojęcia o czym mówimy! „Sławna 66? Nie, nic takiego nie kojarzę”. Na szczęście to już ostatnie wino, zręcznie bierzemy po kieliszku riservy i uciekamy na taras uśmiechając się pod nosem. A podobno Polska jest zaściankiem. Dobrze, że wycieczka ma dodatkowe rozrywki, bo wino jak na razie nie zachwyca.

Na nasz ostatni przystanek zajeżdżamy do Early Mountain Vineyards. Jest to wielka restauracja, bar oraz kilka sal degustacyjnych. Całość można wynająć jako salę weselną. Przypomina to bardziej coś w stylu “visitor centre” jakiejś atrakcji turystycznej, niż jakąkolwiek salę degustacyjną w której dotychczas byliśmy. Mimo bardzo dużego ruchu (degustacja w tej winiarni została wybrana najlepszym doświadczeniem w całym USA!) uprzejma obsługa znajduje dla nas stolik i sprawnie tłumaczy nam dostępne opcje. Bez rezerwacji o degustacji z komentarzem możemy zapomnieć, ale są wina na kieliszki plus przekąski. Odkąd przekroczyliśmy próg restauracji minęło może pięć minut, ale rozmawialiśmy już z trzema osobami z obsługi. Panuje tu szwajcarska precyzja, każdy członek obsługi ma jasno zdefiniowaną rolę, a gość przekazywany jest pomiędzy tymi pracownikami tak by zoptymalizować jego doświadczenie. Wszystko z typową dla amerykańskiej obsługi wylewnością i uśmiechem. Próbujemy głównie wina czerwone – 100% Cabernet Franc i 100% Cabernet Sauvignon, obydwa z 2019 roku. Do tego Foothills 2020, które jest mieszanką pięciu odmian, głównie szczepów kojarzonych z Bordeaux. Nareszcie znaleźliśmy coś godnego uwagi! Wina, tak jak nasze doświadczenie degustacyjne, są precyzyjne i zgrabnie oddają charakter poszczególnych szczepów. Dominują nuty czerwonych owoców, wiśnie i maliny, ale przeplata się też czekolada, wanilia i goździki. Łączymy te porządne wina z deską lokalnych serów. Dzień jako przygodę wszyscy oceniają bardzo pozytywnie, ale w kwestii wina sytuację zdecydowanie ratuje winiarnia Early Mountain. Po tych doświadczeniach z pewnością nie będę dłużej ubolewał, że wino z Wirginii jest niezbyt dostępne poza granicami stanu.

Podsumowując: pogranicze chamstwa, ignorancja i generalna obojętność to nasze doświadczenia winiarskie w „typowej” wiejskiej Ameryce. Wirginia to stan z długą historią winiarską, ale jednak dość podrzędnym winem zarówno w skali krajowej oraz światowej. Alternatywa to totalna komercja z wytrenowaną uprzejmością i prośbą o 30% napiwek. To drugie zazwyczaj mnie odrzuca, ale dziś niestety (na szczęście?) okazało się, że zaplecze finansowe i korporacyjne podejście mogą naprawdę zrobić różnice nie tylko w kwestii odbioru doświadczenia degustacji, ale także w jakości wina. W porównaniu do Early Mountain, małe, farmerskie, wirginijskie przedsiębiorstwa, które odwiedziliśmy muszą jeszcze zdecydowanie popracować nad techniką i wykonaniem swoich win tak, aby móc konkurować z najlepszymi. W państwach takich jak Włochy, Francja czy Hiszpania moje doświadczenia są zazwyczaj odwrotne. Produkcje na małą skalę często mają rzemieślniczy kunszt i charakter pozwalający im konkurować z wielkimi konglomeratami jeżeli chodzi o jakość produkowanych win. Więc może jest to coś specyficznego dla USA? Trudno mi to stwierdzić tylko po tej jednej przygodzie, mam zdecydowanie zbyt mało informacji aby snuć takie generalizacje. Niemniej jednak było to wrażenie, którego nie mogłem się pozbyć wracając do naszego skrawka Europy Środkowo-Wschodniej.

Więcej nieWinnych Podróży wprost na Twoją skrzynkę? Zapisz się!

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

×